Nie wolno jednak zapominać, że to tylko część prawdy. W rzeczywistości bowiem dramatyczne wydarzenia wciągały w swój wir tylko garstkę najzamożniejszych, miliony natomiast mieszkańców imperium żyły i gospodarowały spokojnie w warunkach łady i praworządności. Administracja działała sprawnie, ustawy Tyberiusza - przyznawali to nawet jego wrogowie - były zdrowe i rozsądne. Zarzucano wprawdzie cesarzowi, że zbyt długo utrzymuje na stanowiskach namiestników różnych krain, ale on postępował tak rozmyślnie, twierdząc: "Każdy urzędnik jest jak bąk; kiedy się opije krwi ofiar, mniej wysysa, każdy więc nowy jest groźniejszy, trzeba mieć litość nad poddanymi!" Nic więc dziwnego, że prefekt Judei, Poncjusz Piłat, pozostawał aż dziesięć lat na urzędzie (26 - 36 r.), a był to człowiek wyjątkowo bezwzględny, który wystawił cały las krzyży.

W początkach 37 roku cesarz niespodziewanie opuścił piękną wysepkę i ruszył do Rzymu, ale ujrzał to miasto tylko z daleka. Niespokojny, czy też przerażony jakimś wieszczym znakiem zawrócił. Już u wybrzeży Zatoki Neapolitańskiej zatrzymał się w Misenum, w dawnym pałacu Lukullusa. Zmarł tam 16 marca 37 roku. Miał 78 lat, a panował 23.

Okoliczności śmierci nie są w pełni jasne. Podobno uznano za zgon chwilowe osłabnięcie. Dworzanie już składali gratulacje następcy Tyberiusza, Kaliguli, gdy ktoś ze służby oznajmił: "Cesarz przebudził się, prosi o posiłek". Wszyscy zmartwieli z przerażenia. Podobno tylko prefekt Makron zachował przytomność umysłu. Wpadł do pokoju sypialnego i oznajmił, że cesarz ziębnie; sam, czy też wespół z Kaligulą, przydusił go wszystkim, co tylko było pod ręką.

1 2 3