Małżeństwo miało trwać ponad pół wieku w harmonii, wzajemnym szacunku i miłości. Żadne z późniejszych małżeństw cesarskich w Rzymie nie mogło się z nim równać, ani długotrwałością, ani też tak przykładną zgodą. Był to jednak związek bezdzietny, co stało się przyczyną wielu tragedii osobistych i miało swoje skutki polityczne. Pierwsze i jedyne dziecko urodziło się martwe. Powodem był chyba konflikt krwi, oboje bowiem mieli potomstwo z innych związków. Ale dla starożytnych był to dowód niechęci czy też pomsty bogów. Gdy pytano Liwię, jakim to sposobem tak przywiązała męża do siebie, odpowiadała: Prawdziwą skromnością; tym, że wszystkie jego życzenia chętnie wykonywałam; i tym, że nigdy się nie wtrącałam do jego spraw, a jego przygód miłosnych nie tylko mu nie wypominałam, ale wręcz udawałam, że nic o nich nie wiem. Cesarzowa W 27 roku p.n.e. senat dał Oktawianowi wiele uprawnień i honorów, a wśród nich także tytuł Augusta, który stał się zarazem częścią jego nazwiska. Tak więc przeszedł do historii jako cesarz August, pierwszy formalnie cesarz rzymski. Rok ów przyjęło się uważać za początek nowego ustroju w dziejach Rzymu. Liwia za życia męża tytułu augusty nie otrzymała. Dopiero po jego śmierci w roku 14 n.e. została w testamencie adoptowana do rodu Augusta, zwała się więc odtąd Julia Augusta. Póki on żył, niemal na wszystkich napisach występuje jako Livia Augusti lub Livia Caesaris, czyli Liwia żona Augusta, względnie Cezara. Za to na napisach w miastach greckich nazywano ją często boginią, na monetach zaś tam wybijanych widnieje jej podobizna oraz tytuł augusta (po grecku Sebaste). Liwia i rodzina W 25 roku p.n.e. wydał jedyną córkę Julię za swego siostrzeńca Klaudiusza Marcellusa. On miał wówczas 17 lat, ona - 14. Nie wiemy, czy Liwia aprobowała ten związek. Był on zresztą krótkotrwały, Marcellus bowiem zmarł bezpotomnie już w 2 lata później. I wtedy to po raz pierwszy zaczęto szeptać, że to Liwia ponosi prawdziwą odpowiedzialność za ten zgon przedwczesny, pragnąc bowiem otworzyć drogą do władzy swym synom, mogła posłużyć się trucizną. Zaprzeczano tym oskarżeniom wskazując, że był to rok wyjątkowo nieszczęsny i zebrał w Rzymie ogromne żniwo śmierci; jego ofiarą omal nie padł sam August. Dziś można by zapewne określić, co spowodowało nagły wzrost zachorowań, rodzaj epidemii. Wówczas jednak każdy nagły zgon dawał podstawę do oskarżeń, że dana osoba została otruta. Drugim mężem młodej wdowy po Marcellusie został z woli Augusta jego najbliższy przyjaciel i współpracownik, Wipsaniusz Agrypa. Był już żonaty, i to z siostrzenicą Augusta, miał też dzieci z tego związku, musiał jednak się rozwieść. Różnica wielu pomiędzy nim a Julią była duża, ponad 20 lat. Jeśli Liwia żywiła jakieś skryte plany związane z przyszłością jej synów, Tyberiusza i Druzusa, to wobec tak licznego grona wnucząt stały się one nierealne. Lecz właśnie śmierć Agrypy otworzyła pewną możliwość, która została wykorzystana na pewno z inicjatywy samej Liwii. Jeszcze w roku 12 lub 11 p.n.e. Julia miała poślubić Tyberiusza, starszego od siebie o 3 lata. Ona, dwukrotnie już wdowa z pięciorgiem dzieci, zbliżająca się do trzydziestki, poślubiła mężczyznę, który dla niej musiał się rozwieść z ukochaną żoną Wipsanią, córką Agrypy z jego pierwszego małżeństwa. Miał z nią już dziecko i właśnie była po raz drugi przy nadziei. Tyberiusz uczynił, co mu kazano, Julii o zdanie nikt nie pytał, August zaś i Liwia mogli uważać, że dokonała się rzecz sensowna z politycznego i rodowego punktu widzenia. Oto dzięki temu małżeństwu połączyło się potomstwo Augusta z potomstwem Liwii. Skoro oni oboje nie mieli własnych dzieci z małżeństwa, mogli liczyć na własne wnuki. Nim wszakże do tego doszło, Liwia przeżyła w roku 9 p.n.e. chwile radości, gdy Tyberiusz odbywał owacyjny wjazd do stolicy, czyli rodzaj skromniejszego triumfu, po zwycięstwach w Panonii. Wydała wtedy wraz z Julią przyjęcie dla dostojnych matron. Ale tenże rok przyniósł jej jako matce wielką stratę i ból. Jej młodszy syn Druzus jesienią zmarł w Germanii, nie mając jeszcze 30 lat. Jego zwłoki sprowadzono zza Alp do stolicy. W pół wieku później Seneka tak opisywał ów pochód żałobny i ból matki: "Aż do samego Rzymu ciągnął się kondukt pogrzebowy. Nie dane było matce przyjąć ostatnich pocałunków syna i miłych słów z ust konającego. Długi szlak drogi towarzyszyła szczątkom swego Druzusa, lecz choć przez całą Italię płonęły liczne stosy pogrzebowe, a duszą targała żałość, jak gdyby go przy każdym stosie traciła, to jednak skoro go tylko wniosła do grobowca, jednocześnie pogrzebała i syna, i swoją boleść. (...)Nie zaprzestała wreszcie ani sławić imienia swego Druzusa, ani wystawiać wszędzie jego wizerunków, tak w miejscach prywatnych, jak i publicznych. Z największą przyjemnością i sama ciągle o nim mówiła, i rozmów innych o nim słuchała, słowem, żyła jego pamięcią" (Seneka, Pocieszenie do Marcji, przekład Leona Joachimowicza). |